Do każdego zamówienia
Naklejka na samochód
Ta książka jest zaproszeniem, by wyruszyć w drogę. Tym, który zaprasza jest Jezus. On jest „współczującym wędrowcem”, który pozwala nam dotykać swoich ran, a „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5.)
Wyruszając w drogę stajemy się podobni do Niego i nasze wewnętrzne zranienia stają się źródłem błogosławieństwa. Przez nasze rany wylewa się Boża miłość na tych, którzy jej potrzebują. Wyrusz w tę drogę i pozwól Zmartwychwstałemu rzucić światło na twoje rany.
Książka, którą się dzielimy, jest owocem procesu osobistego i wspólnotowego Misjonarzy Krwi Chrystusa z Ameryki Łacińskiej, którzy własnym językiem i z własną dynamiką opisują niektóre biblijne postacie. Każda z nich, oprócz swojej historii, jest także ucieleśnieniem historii i doświadczenia jednego z misjonarzy. Chcemy pokazać, na czym może polegać proces uzdrawiania i pojednania w świetle tajemnicy Krwi Chrystusa, proces, który niewątpliwie doprowadzi nas do pytania o nasze osobiste życie. A jeśli pozwolimy, aby dotknęła nas łaska Ducha Świętego, doprowadzi to nas do pojednania z Bogiem, z samym sobą, z naszymi bliźnimi i z naszym otoczeniem.
Juan Carlos Barajas CPPS
Jeśli nie zaakceptujemy naszych ran i nie umieścimy ich w ranach Odkupiciela, będziemy zdominowani przez straszne demony strachu, poczucia winy i gniewu. Te negatywne siły przeważają w życiu tych, którzy nie stawili czoła własnym cieniom! Ciemność jest niebezpieczna tylko wtedy, gdy jej nie dotkniemy, gdy nie wejdziemy w nią. Musimy zaprzyjaźnić się z naszymi ciemnymi stronami i wyrwać je z ciemności, aby umieścić je w świetle Chrystusa Zmartwychwstałego!
O. Barry Fischer CPPS
Książki, które mogą Cię zainteresować
PREZENTACJA
Materiał, którym się dzielimy, jest owocem procesu osobistego i wspólnotowego Misjonarzy Krwi Chrystusa z Ameryki Łacińskiej, będących na etapie formacji specjalnej (rok formacji po ukończeniu filozofii przed rozpoczęciem studiów teologii). Po wzięciu udziału w „Warsztatach dojrzewania osobistego" w Centrum Duchowości Latynoamerykańskiej ojców jezuitów (CEFAL), która znajduje się w Gwatemali, starali się zastosować te same warsztaty z ich własnym językiem i dynamiką do niektórych biblijnych postaci, które zwracały uwagę w ich własnym życiu i historii. Odkryliśmy także i dołączyliśmy do tej pracy bogactwo naszej duchowości, która zawiera w sobie siłę, pomagającą nam uzdrowić się i przejść przez proces pojednania w naszym życiu.
W tej pracy znajdziemy wspólny język w każdym z jej bohaterów, ale także doświadczenia własne każdego z nich. Każda z postaci, oprócz swojej historii, jest także ucieleśnieniem historii i doświadczenia jednego z misjonarzy, którzy opisują te historie i nimi się dzielą, odnosząc w ten sposób swój własny proces do postaci, jaką wybrali.
Chcemy pokazać, na czym może polegać proces uzdrawiania i pojednania w świetle tajemnicy Krwi Chrystusa, proces, który niewątpliwie doprowadzi nas do pytania o nasze osobiste życie. A jeśli pozwolimy, aby dotknęła nas łaska Ducha Świętego, doprowadzi to nas do pojednania z Bogiem, z samym sobą, z naszymi bliźnimi i z naszym otoczeniem.
Pragniemy podzielić się tym wysiłkiem po doświadczeniu skupień i rekolekcji, jakie prowadziliśmy, korzystając z tych materiałów, gdzie zostaliśmy zaskoczeni wynikami posługi w sakramencie pojednania. Jako Misjonarze Krwi Chrystusa chcemy, aby wszyscy mieli życie „I TO ŻYCIE W OBFITOŚCI", dlatego też już od teraz modlimy się, aby każdy z Was otrzymał dar przebaczenia i pojednania.
Znajdziemy tutaj także konferencję o. Barry'ego Fishera, Misjonarza Krwi Chrystusa, który po mistrzowsku wprowadza nas w temat ran naszego życia w świetle duchowości Krwi Chrystusa i daje nam ramy, w których mieszczą się wszystkie drogi naszego doświadczenia. Następnie prezentujemy biblijne postacie, które wybraliśmy do przebycia tej wewnętrznej drogi, biorąc pod uwagę, że rozważanie o każdej z nich ma innego autora. Daje to nam większe bogactwo treści i doświadczenia, jakim się dzielą.
Mamy nadzieję, że ten niewielki wysiłek znajdzie oddźwięk w każdym z nas.
Wy niegdyś knuliście zło przeciwko mnie,
Bóg jednak zamierzył to jako dobro,
żeby sprawić to, co jest dzisiaj... (Rdz 50, 20).
WSTĘP
Bezspornym jest fakt, że życie ludzkie zaczyna się od łona matki i to tam dociera do dziecka wszystko to, co się dzieje wokół niego, zarówno jeśli chodzi o pozytywne doświadczenia, jak i te negatywne. W zależności od miesiąca życia dziecka, odbiera ono z mniejszą lub większą częstotliwością różnorodne bodźce, które zostają zapisane w jego organizmie. Podobnie - przypominając sobie nasze wczesne lata dzieciństwa - nabywamy w rodzinie pewnych cech naszej osobowości, które czasami są przekazywane nam w sposób łagodny, a czasami w sposób nawet agresywny. Tak więc, możemy stwierdzić, że wszystkie nasze doświadczenia życiowe kształtują nasz charakter i osobowość. Tym samym możemy powiedzieć, że nie wystarczy brać pod uwagę w naszym życiu tylko te doświadczenia, jakich jesteśmy świadomi, ale także (i widać to coraz częściej) doświadczenia „nasza kolebki", naszego pochodzenia, jako istotnych elementów w kształtowaniu osoby, którą dzisiaj jesteśmy.
Znaczącym jest, aby uświadomić sobie, że to cała nasza osoba przechodzi przez różnorodne sytuacje życiowe i doświadczenia, które naznaczają naszą przeszłość i teraźniejszość.
Dlatego ważne jest, aby poświęcić trochę czasu i zatrzymać się nad pytaniami:
- Dlaczego mamy takie właśnie a nie inne doświadczenia w naszym życiu?
- Które z tych doświadczeń ukształtowały nas i naznaczyły najbardziej w naszym sposobie bycia i tym, kim jesteśmy?
- Jak radzimy sobie z tymi doświadczeniami - czy chcemy o nich pamiętać, czy też wolimy o nich nie myśleć i nie mówić?
Istnieje wiele książek, opowiadań i opowieści, anegdot, faktów, relacji, które oferują nam wsparcie, które mogą nam pomóc w tej naszej wewnętrznej drodze, pomóc w dojrzewaniu i osiąganiu pełni życia, jak i zrozumieć naszą osobistą historię. Tym razem chcieliśmy wziąć do ręki księgę o wielkim znaczeniu dla chrześcijaństwa - Biblię - ale nie całą, lecz przede wszystkim skupić się na życiu niektórych postaci, które mogą pomóc nam rozszyfrować pewne emocje, uczucia, urazy, rany doświadczane w ich własnej historii, a które mogą być podobne do naszych. One pokazały nam, że ostatecznym celem życia nie jest ból, cierpienie czy śmierć, ale odkrycie drogi pojednania, akceptacji i misji, jako owocu tych doświadczeń, misji, którą otrzymują od Boga jako dar.
Naszą propozycją jest sięgnięcie do tych biblijnych postaci, które wybraliśmy za przykład i świadectwo życia jako bodziec do nabycia odwagi, jakiej potrzebujemy do osiągnięcia tej wewnętrznej przemiany, której tak bardzo pragniemy, aby nastąpiła w naszym życiu. W ten sposób uda nam się uzdrowić nasze rany i odnaleźć naszą misję.
Droga jest prosta, osobista i konkretna - będzie to czytanie o postaci biblijnej i odnajdywanie radości w historii jej życia, jednocześnie będzie to odkrywanie tej radości w doświadczeniach naszej osobistej historii. Aby tak było, ważne jest, abyśmy pozwolili sobie na otwarcie się na ich historie i procesy, by móc dzięki temu odkryć to, co w sobie możemy uzdrowić oraz odczytać na nowo historię naszego życia, w celu odkrycia misji, jaką Bóg przygotował dla nas już od początku świata.
Chcemy uczynić prawdziwym to zdanie z Księgi Rodzaju: Wy niegdyś knuliście zło przeciwko mnie, Bóg jednak zamierzył to jako dobro, żeby sprawić to, co jest dzisiaj... (Rdz 50, 20).
ZAPRZYJAŹNIĆ SIĘ Z NASZYMI RANAMI:
Pierwszy krok, aby stać się twórcami pokoju
O. Barry Fischer CPPS
Nie można mówić dzisiaj o misji w Kościele, nie mówiąc o pojednaniu. Jeśli popatrzymy na świat, w którym żyjemy, jego pęknięcia i zranienia są oczywiste. Stosunki między krajami są napięte i często pojawiają się konflikty, takie jak w Iraku czy Afganistanie. Napięcia między religiami i grupami etnicznymi są zawsze częścią wiadomości medialnych. Hindusi palą kościoły chrześcijańskie i gwałcą zakonnice w północnych Indiach, Stany Zjednoczone uważają inne kraje za zagrożenie i nazywają je „osią zła", podczas gdy radykalny islam wypowiada wojnę chrześcijaństwu. Zbyt często obserwujemy przemoc wobec dzieci i kobiet, niestety nawet w Kościele katolickim. Telewizja pokazuje nam obrazy głodujących dzieci w Afryce. W Europie widzimy zbyt często handel dziećmi wykorzystywanymi do prostytucji i pornografii. W Brazylii możemy zobaczyć, jak niszczy się Matkę Ziemię, pozbawiając ją lasów tropikalnych i zanieczyszczając wody. Groźby przemocy spadają na tych, którzy stają w obronie Indian i ich ziem.
Ta litania problemów mogłaby ciągnąć się jeszcze dalej. Jesteśmy za bardzo do niej przyzwyczajeni. Nasz świat jest światem zranionym. Ale kiedy myślimy o ranach, myślimy o przemocy. Przyjrzymy się kwestii przemocy, aby odkryć naszą misję i zmierzyć się z nią. Pojednanie jest tematem, o którym słyszeliśmy wiele w naszym Zgromadzeniu, Zgromadzeni Misjonarzy Krwi Chrystusa (CPPS) w ciągu ostatnich kilku lat, i jest to temat pojawiający się w dokumentach Kościoła niezliczoną ilość razy. Nasza relacja z Bogiem, z samym sobą, z innymi i ze wszystkim stworzeniem jest pełna pęknięć i zranień.
W naszym świecie zranionym i krwawiącym, krew Abla woła do nieba, jest to ogłuszający krzyk. Pośród tego wszystkiego, słyszymy głos Zmartwychwstałego Pana, który pozdrawia nas słowami: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam (J 14, 27). Jest to hołd Chrystusa, którego zmartwychwstałe Ciało wciąż ma oznaki ran ukrzyżowania, na pamiątkę ceny, jaką zapłacił, aby przynieść nam wszystkim pokój i pojednanie.
Jeszcze raz stajemy ze św. Kasprem del Bufalo pod krzyżem, aby kontemplować tajemnicę naszego odkupienia, rozważając tekst z Księgi Proroka Izajasza:
Oto się powiedzie mojemu Słudze, wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo. Jak wielu osłupiało na Jego widok - tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była niepodobna do ludzi - tak mnogie narody się zdumieją, królowie zamkną przed Nim usta, bo ujrzą coś, czego im nigdy nie opowiadano, i pojmą coś niesłychanego.
Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich" (Iz 52, 13-15; 53, 1-6).
Rany
Wszyscy wiemy, czym są rany. Możemy skrzywdzić ludzi i możemy być przez nich pokrzywdzeni: obelgi, milczenie, fizyczna agresja, zdrada przyjaciela, itd. Rodzimy się w grzesznym świecie i zanim zdamy sobie sprawę z zanieczyszczonego powietrza, którym oddychamy, szybko, zbyt szybko dowiadujemy się o drogach zła, fałszu i grzechu. Możemy przyzwyczaić się do życia w cieniu, a czasem nawet bardziej komfortowo żyć w ciemności!
Wszyscy nosimy rany i blizny różnego rodzaju, a niektóre z nich pochodzą jeszcze z czasów naszego życia w rodzinnym domu.
Rany, jakich wiele razy doznaliśmy w rodzinie, pozostają z nami i prześladują nas do końca życia. Możemy nazwać te rany z naszego dzieciństwa „ranami pierwotnymi" lub „pierwotnym urazem". Te rany mają potężny wpływ na sposób naszego działania, na nasze postawy i cały nasz sposób bycia.
Rany pierwotne
Często zdarza się, być może najczęściej, że nie jesteśmy nawet świadomi, iż ranimy tych, których kochamy najbardziej. Chciałbym przedstawić kilka sytuacji, w których być może zostaliśmy zranieni przez jakiegoś członka rodziny lub też sami kogoś zraniliśmy. W ten sposób chciałbym pomóc zidentyfikować własne rany i zobaczyć, czego sami potrzebujemy.
- Postawa matki czy ojca przed, w trakcie lub po porodzie: entuzjazm, akceptacja lub obojętność czy nawet odrzucenie: „Urodziłeś się przez pomyłkę! Nie było cię w naszych planach!".
- Nasze miejsce wśród braci:
• najstarszy (zobowiązania, wymagania),
• najmłodszy albo jedynak (najbardziej lubiany, rozpieszczony, ten, który nigdy się nie myli),
• albo środkowy (często zapomniany lub ignorowany).
- Porównania: „Dlaczego nie jesteś jak twoja starsza siostra albo twój starszy brat".
- Obecność czy brak ojca lub matki w domu. Wizerunek ojca lub wizerunek matki. Separacja, rozwód (w Stanach Zjednoczonych 50% populacji to rodziny z jednym tylko rodzicem). Poczucie bezwartościowości i winy.
- Atmosfera w domu: atmosfera pokoju, dialogu, braterstwa, czy raczej konfliktu, bijatyk i dyskusji. Ta wprowadza niepewność i strach.
- Sprawowanie władzy: „Zamknij się! To ja podejmuję decyzje, co ty o tym wiesz!?".
- Alkoholizm lub narkomania w domu: dorosłe dzieci alkoholików.
- Nadużycia i wykorzystywanie: werbalne, fizyczne lub seksualne.
- Komentarze, na przykład ojca: „Księża nigdy nie pracują!" (A ja stałem się uzależniony od pracy - pracoholikiem).
- Postawy wobec seksualności: mówi się o niej otwarcie, w sposób naturalny czy też ukryty, albo po prostu były to rozmowy tylko dla dorosłych lub stawały się przedmiotem niesmacznych żartów, robiąc wrażenie czegoś brudnego, grzesznego i złego, zamiast patrzeć na naszą seksualność jako na wyraz naszego pragnienia więzi i wspólnoty!
Mogliśmy zostać zranieni i zranić tych, których kochamy najbardziej, w ten lub w inny sposób. Wszyscy nosimy w sobie w pewnym stopniu jakieś zranienia.
Musimy rozpoznać te rany i zaakceptować je jako własne!
Bóg nas kocha i ma nas w swoich rękach!
Moja osobista historia
Często pytam sam siebie, dlaczego nie miałem normalnego życia rodzinnego? Dlaczego nie cieszyłem się wakacjami z rodzicami, jak wszyscy inni? Dlaczego moi rodzice się rozwiedli? Te pytania pojawiały się we mnie raz i drugi, zawsze pozostawiały po sobie gorzki smak. Złe wspomnienia zalewały mnie i męczyły.
Pewnego dnia podczas rekolekcji, prowadzący je zaprosił nas, abyśmy na nowo przyjrzeli się historii naszego życia i popatrzyli na nią jako na historię zbawienia (chodziło o to, by opowiedzieć swoją historię i to, jak odkryłem, że Bóg jest zawsze ze mną).
Odkrycie miłosnej obecności Boga, wplecionej w tkankę mojego smutnego życia rodzinnego, pozwoliło na to, że teraz mogę zaakceptować tę historię, moją historię i spojrzeć na nią jako na moją historię zbawienia - historię miłości między Bogiem a mną. Ale wciąż jeszcze ją pamiętam. Blizny po ranach nadal są obecne. Wszystko pamiętam, jednak teraz w inny sposób! Wiem, że Bóg nie zsyła cierpienia, ale cierpienie jest głęboko przeniknięte obecnością Boga i możliwością blasku!
Włożyłem moją historię w wielką historię Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Innymi słowy, rana, jaką w sobie noszę, nie jest już więcej źródłem niepokoju dla mnie. Jest pokój, a także nowa siła, nowe odkrycia, pochodzące z tego złączenia z Jezusem. W Jego ranach zostałem uzdrowiony!
A więc teraz mogę modlić się i powiedzieć: „Panie dziękuję za wszystko, co było, a na wszystko, co przede mną, mówię «Tak»".
Rany w naszej rodzinie zakonnej
W miarę jak przeżywamy nasze życie, doświadczamy innych rodzajów ran. Tak samo jak mogliśmy zostać zranieni w naszych rodzinach, tak też możemy być zranieni w naszej rodzinie zakonnej i możemy zadawać ranny innym. Powinniśmy zastanowić się także i nad tym.
Czy zostaliśmy kiedyś zranieni we wspólnocie?
Czy zabolał nas może jakiś zdradziecki czy podstępny komentarz?
A może zostało zdradzone zaufanie czy wiara między braćmi i siostrami we wspólnocie?
Czy czujemy się czasami lekceważeni?
Czy czujemy się odrzuceni lub zignorowani za nasze poglądy polityczne, teologiczne, duszpasterski punkt widzenia czy orientację seksualną?
Są proboszczowie, którzy nie zważają na swoich współpracowników-kapłanów i traktują ich jako wiecznych ministrantów, albo księża, którzy przychodząc na nową parafię niszczą całą pracę duszpasterską poprzedniego proboszcza, itp. Są przełożeni, którzy traktują innych jak dzieci i nie wierzą w dialog i współodpowiedzialność.
Czy w wielokulturowych wspólnotach jest uznawana wyjątkowość i bogactwo każdej kultury i czy zostaje ona doceniona przez innych? Może zostaliśmy zranieni przez komentarze lub dowcipy rasistowskie? Czy dostrzegamy różne formy wyrazu kulturowego w charyzmacie naszego Zgromadzenia jako ważne przejawy twórczej wierności naszemu charyzmatowi założycielskiemu?
Zacznijmy od refleksji na temat naszych doświadczeń, aby odkryć, w jaki sposób zostaliśmy zranieni w życiu wspólnotowym i w Kościele. Innymi słowy, w jaki sposób byliśmy ofiarami przemocy. A także, jak sami moglibyśmy okazać przemoc lub zranić innych ludzi we wspólnocie.
Rozpoznać i zidentyfikować nasze rany
Te refleksje nie mają na celu wywołania w nas depresji, a tym bardziej nie chcę zachęcać do „lizania własnych ran" lub cieszenia się nimi. To w niczym nie pomaga. Nasze rany są często przeszkodą dla naszego szczęścia i naszej zdolności kochania siebie i innych, jeśli pozostają one nadal w podświadomości czy też są odrzucane. Rany, nieprzyjęte przez nas, blokują nasz proces wzrostu, ponieważ możemy zostać wciągnięci w mechanizmy obronne, nie pozwalające stawić czoła cierpieniu i radzeniu sobie z tymi ranami lub wstydem, który te rany mogą prowokować. Możemy jednak nauczyć się akceptować te pęknięcia. Musimy nadać imię przemocy, jaką przyszło nam przeżyć, aby jej niszczycielska moc nie dominowała już nad nami.
Zastanówmy się jeszcze raz nad Ewangelią, aby rzucić światło na naszą sytuację. Czytamy w Ewangelii Jana 20, 19-29:
Wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!». A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam». Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane».
Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: «Widzieliśmy Pana!». Ale on rzekł do nich: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę». A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój wam!». Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!». Tomasz Mu odpowiedział: «Pan mój i Bóg mój!». Powiedział mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli».
Ten fragment Ewangelii zachęca nas nie tylko do rozpoznawania naszych ran, ale i do tego, żeby je zobaczyć w innym świetle. Jezus ukazał się Tomaszowi i pokazał mu swoje rany. Nie zniknęły one, lecz się przemieniły! Zaprosił Tomasza do DOTKNIĘCIA tych ran, do włożenia w nie ręki, do rozpoznania ich i wreszcie do tego, aby uwierzył!
Czasami jest za późno, by naprawić relacje, czasami śmierć może je przerwać, ale nigdy nie jest za późno, aby naprawić nasze serca i doprowadzić do pewnego rodzaju wewnętrznego pojednania.
Chcę przez to powiedzieć, że stare rany, ból serca, cierpienie, wspomnienia, destrukcyjne zachowanie nie muszą wiązać nas i więzić na zawsze. Wszystko można wyleczyć i uzdrowić! Możemy przezwyciężyć to wszystko, sprawić, że odejdzie od nas! Te rzeczy można uzdrowić! Musimy zagłębić się w mocy Chrystusa, by w ten sposób stawić czoła najgorszemu, co może się nam przydarzyć!
W tych ranach jest nasze uzdrowienie! Rany Chrystusa są nadal obecne, ale przemienione i stają się centrum światła, uzdrowienia i pokoju dla Tomasza, i dla nas! My też jesteśmy zaproszeni, aby zobaczyć, dotknąć i wejść w rany Jezusa, rany, które prowadzą nas do samego serca Boga.
Wiemy, że jesteśmy złączeni z Bogiem, który wraz z nami doświadcza każdego bólu, cierpienia i każdej rany. Musimy być związani z Bogiem, który ma gwoździe w swoich rękach i włócznię w sercu. Jego rany odsyłają Go do własnej śmierci, ale także wskazują na życie i nadzieję.
Przez włożenie rąk w to otwarte serce, rany, które w sobie nosimy nie mogą doznać zakażenia! Ludzie zazwyczaj boją się dotykać ran, ze strachu przed wyrządzeniem szkody osobie poszkodowanej lub ze strachu przed zakażeniem. Lecz Jezus zachęca innych do dotknięcia Jego ran. Jego rany stały się zbawcze, zbawienne, uzdrawiają! Nasze małe cierpienia związane są z wielką historią cierpienia Boga w Jezusie Chrystusie, a nasze małe życie z życiem Boga pośród nas. Jezus przyjmuje nasze cierpienie i łączy je z bólem całej ludzkości, bólem, który On sam przyjął i przemienił.
Święty Kasper del Bufalo, założyciel Zgromadzenia Misjonarzy Krwi Chrystusa, często nawoływał swoich misjonarzy do tego, by „odpoczęli w otwartym sercu Jezusa". Te słowa są echem słów Jezusa w Ewangelii:
«...Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie» (Mt 11, 28-30).
Krew Chrystusa jawi się jako trwały znak, że nasz ból i cierpienie nie będą daremne. Historia naszego życia jest częścią zbawczego dzieła Boga w świecie. Jest naszym udziałem w tajemnicy paschalnej!
Nie ma Wielkanocy bez Kalwarii. Nie było jej dla Chrystusa i nie ma dla tych, którzy idą w Jego ślady! Wśród tych, którzy naśladowali Chrystusa w Jego męce, jest cierpienie, ale i pokój.
Jestem pewien, że Wy wszyscy możecie również pokazać swoje rany i blizny powstałe po życiowych bitwach. O ile bardziej wyruszamy na drogę współczucia i solidarności, o tyle bardziej zagłębiamy się w zranienia Jezusa, który otworzył ramiona na Krzyżu i wydał swoje serce na przebicie włócznią setnika.
Nie wszystko było łatwe w naszym procesie wzrostu, w naszym życiu wspólnotowym czy w naszej misji! Wszyscy mieliśmy swój udział w cierpieniach, niezrozumieniu, frustracji, chorobie, niepowodzeniach, zdradzie. Wciąż pozostaje dla nas wszystkich wyzwaniem żyć tak, jak Chrystus żył i kochać, jak On kochał. Żyć życiem współczującego pielgrzyma jest drogą do naprawy zranionego życia innych, przyjmując ich do naszego życia, niosąc ich krzyże i cierpienia na naszych barkach, wchodząc w ich mękę i stając się dla nich znakiem miłości Bożej.
Zaprzyjaźnić się z własnymi ranami, z własnymi ciemnymi stronami
Najlepiej jest zaprzyjaźnić się z ranami, czy jak niektórzy autorzy mówią z „naszymi cieniami". Bo jak mówi Pan w Ewangelii św. Mateusza, dobre nasiona i chwasty rosną razem i nie mogą być całkowicie oddzielone - aż do żniw! (por. Mt 13, 24-30).
Dlatego więc mamy zawrzeć pokój z naszymi ranami i ciemną stroną nas samych, czy to będą rany zadane nam z jakiegokolwiek powodu, czy to przez rodzinę, społeczeństwo czy też przez wspólnotę religijną. Bo jeśli nie przyjmiemy ran i nie zaakceptujemy ich tak naprawdę, to będziemy projektować je na inne osoby i będzie to negatywnie wpływać na nasze relacje z innymi ludźmi. Jeśli pokochamy własne rany, jeśli nauczymy się je akceptować i zapomnieć o nich, wtedy one i nam wybaczą. Jeśli jednak je atakujemy i nienawidzimy, żyjąc w całkowitej ich negacji, w końcu one zaatakują nas znowu jakby tylnymi drzwiami.
Historia dwóch mnichów
Dawno temu, wiele lat temu, dwaj święci ludzie podróżowali razem po pewnej okolicy. Podeszli do pięknej, młodej kobiety siedzącej obok strumienia, która popłakiwała. Jeden z mnichów, zmartwiony, zapytał, co się stało. Wyjaśniła: „Muszę przejść przez rzekę, ale nie umiem pływać i boję się, że utonę!". Mnich ten bez wahania wziął dziewczynę na ramiona i zaniósł na drugi brzeg rzeki, gdzie delikatnie postawił ją na ziemi. Podziękowała mu entuzjastycznie. Kiedy odeszli, drugi z mnichów zapytał tego pierwszego: „Jak mogłeś to zrobić? Złożyliśmy przecież śluby ubóstwa i czystości. Zabronione jest nam nawet rozmawiać z kobietą, a tym bardziej jej dotknąć". Pierwszy mnich wysłuchał i odpowiedział krótko: „Kiedy przeszedłem na drugą stronę rzeki, zostawiłem ją tam. Dlaczego ty wciąż jeszcze dźwigasz ją na sobie?".
Ta historia rodzi w nas pytanie: Co jest tym, co ja jeszcze dźwigam na sobie, a co powinienem był już z siebie zdjąć i pozostawić za sobą dawno temu?
Wiele osób przeżywa swoje życie, chowając w sobie uczucia gniewu, żalu, poczucie winy, złość, rozczarowanie, a nawet nienawiść. Praktykują, nie zdając sobie z tego sprawy, emocjonalny masochizm, który wciąż ich prześladuje i rani. Nie pozostawiwszy za sobą ran, nadal są w nich uwięzieni, nadal są w tym więzieniu, który sami zbudowali. Postaraj się być jak ten mnich, który przeprowadził na drugi brzeg tę piękną dziewczynę, zostawił ją tam i poszedł dalej swoją własną drogą, żył swoim własnym życiem. Nie dźwigaj już tego całego emocjonalnego bagażu. Zostaw go za sobą!
Pismo Święte przypomina nam, że podczas drogi naszego życia doświadczymy złamań i pęknięć, i będzie tak aż do końca! Czasami nasze wady i ograniczenia przygniatają nas i czujemy się zgorzkniali. Jesteśmy sfrustrowani, ponieważ mimo wszelkich wysiłków na rzecz poprawy, upadamy ponownie i możemy mieć negatywne odczucia, co do siebie.
Kiedy byłem młody, miałem bardzo wybuchowy charakter. Pozwalałem, aby sprawy stopniowo narastały we mnie, aby wchodziły pod skórę, podczas gdy na zewnątrz tylko się uśmiechałem, ale biedny był ten, kto był blisko mnie w chwili, kiedy ten wulkan eksplodował! Podobnie jak w przypadku erupcji Wezuwiusza, niewiele osób przeżywało ten wybuch mojego gniewu! Po tych wybuchach, po których dolina pokryta zostawała trupami, czułem się źle i byłem przygnębiony. Obraz, jaki miałem o sobie samym, cierpiał na tym bardzo. Aż pewnego dnia, przypomniałem sobie słowa św. Kaspra del Bufalo, w których zalecał on swoim misjonarzom „odpoczywać w otwartym sercu Ukrzyżowanego" i spoglądać na „Wielką Księgę Krzyża". Odkryłem w tym mądrość Bożą. Zacząłem postępować w ten sposób: siadałem przez kilka minut z głową spuszczoną w dół, zawstydzony, zły na siebie i z poczuciem odrzucenia przez Boga z powodu mojego wybuchowego temperamentu i związanego z tym braku miłości do moich braci i sióstr, a następnie w ciszy zaczynałem kontemplować Ukrzyżowanego i przywołać obraz cierpiącego Sługi Jahwe:
On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie (Iz 53, 4-5).
Podczas medytacji i odpoczynku w boku Ukrzyżowanego, pozwalałem, aby Najdroższa Krew, którą On przelał, uleczyła moje rany. Znajdowałem w tym pokój, pociechę i odnowione sił, aby dalej walczyć i poprawiać się. Przez lata powracałem wiele razy „do stóp Krzyża".
Jeśli nie zaakceptujemy naszych ran i nie umieścimy ich w ranach Odkupiciela, będziemy zdominowani przez straszne demony strachu, poczucia winy i gniewu. Te negatywne siły przeważają w życiu tych, którzy nie stawili czoła własnym cieniom! Ciemność jest niebezpieczna tylko wtedy, gdy jej nie dotkniemy, gdy nie wejdziemy w nią. Musimy zaprzyjaźnić się z naszymi ciemnymi stronami i wyrwać je z ciemności, aby umieścić je w świetle Chrystusa Zmartwychwstałego!
Rana staje się darem! (Święte rany)
Kiedy byłem rektorem Saint Gaspar College w Santiago w Chile, ułożyliśmy projekt edukacyjny, który umieszczał uczniów w centrum wszystkich spraw naszej szkoły. Skupiliśmy się na tych uczniach, którzy mieli trudności z nauką czy też z zachowaniem dyscypliny. Troska ta stała się motywem przewodnim mojej kadencji jako rektora tej szkoły. To była swego rodzaju rewolucja. Cały ten proces kosztował mnie bardzo wiele - postawić odrzucanych, trudnych uczniów, tych, którym nauka przychodziła trudno i wolno, w centrum naszej działalności! Pewnego dnia mój dobry przyjaciel, Ivan, zapytał: „Barry, dlaczego jest to twoją pasją?" Nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Nigdy wcześniej nie myślałem o tym. Dawałem mu raczej intelektualne odpowiedzi, ale on upierał się: „Dlaczego? Musi być jakiś głębszy powód". Po dłuższym zastanowieniu się i przywołaniu wspomnień odpowiedź stała się dla mnie bardzo jasna! W pewnym momencie mojego dzieciństwa, w czasie, kiedy starałem się zapobiec separacji moich rodziców i opuszczenia przez matkę, pewna zakonnica, która była nauczycielką w mojej szkole, zajęła się mną i zaczęła uczyć mnie różnych przepisów kulinarnych, abym mógł gotować dla mojego ojca. Czasami, przechodząc obok mojego domu, zaglądała, by zobaczyć, jak się miały sprawy. Dla mnie stała się kimś więcej niż nauczycielką, była przyjacielem! Zrobiło to na mnie głębokie i trwałe wrażenie. Wzbudziło we mnie zainteresowanie i pasję w stosunku do tych, którzy przechodzą przez takie same sytuacje jak ja!
Mamy udział w męce Chrystusa, kiedy łamiemy ten sam chleb i pijemy z tego samego kielicha. Chrystus pokazuje nam ręce i bok, i tym prostym gestem przypomina nam o swojej misji w świecie. Chodzi o dawanie swojego życia światu poprzez tajemnicę czynienia ofiary z siebie na rzecz innych. Nasza misja w świecie - jako naśladowców Chrystusa - ma być taka właśnie: ma być źródłem życia, aby inni ludzie mogli otrzymywać życie od nas.
Ważne jest, aby doświadczyć bezwarunkowej miłości Boga do nas. Musimy pozwolić Mu, by Jego miłość nas uwolniła. Po tym, jak ucałuję swoje rany i zostanę uzdrowiony przez miłość Bożą, mogę dla innych stać się dawcą miłości Bożej - w naszym zranionym stanie odkrywamy naszą MISJĘ. Albo wyrażając to samo w terminologii, której ostatnio często używam: „W krzyku i wołaniu naszej krwi (naszych ran, naszego bólu, cierpienia) odkrywamy wezwanie Jego Krwi, odkrywamy nasze powołanie do misji!
W tym świetle możemy lepiej zrozumieć słowa z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian (12, 7-10):
Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
Biskup Christoph Munzihirva SJ z diecezji Bukaviuin we Wschodnim Zairze, zastrzelony przez żołnierzy Rwandy w październiku 2001 r., powiedział kiedyś: „Są rzeczy, które mogą być zauważone tylko przez oczy, które płakały." To przypomina mi fragment z Listu do Hebrajczyków 2, 14-18:
Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. Zaiste bowiem nie aniołów przygarnia, ale przygarnia potomstwo Abrahamowe. Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom".
Jeśli my sami doświadczyliśmy w naszym życiu współczucia Chrystusa - przebaczenia grzechów, Jego cierpliwości w stosunku do naszych słabości i tchórzostwa, jeżeli On stał dla nas kimś, kto idzie z nami i towarzyszy nam w życiu, kto jest naszym przyjacielem, bratem, wtedy będziemy jak Chrystus dla cierpiących i grzeszników.
Istnieje wiele osób, które zostały odrzucone, osądzone, potępione, żyją w strachu przed przyłapaniem i oskarżeniem. Często ci ludzie chowają się za maskami, jak w musicalu „Upiór w operze", gdyż boją się odkryć swoją prawdziwą naturę, ponieważ uwierzyli w kłamstwa, które poddają w wątpliwość ich wartość i godność, jak i miłość Boga do nich.
Kto przyjął swój stan osoby zranionej i przyjął dar miłości Bożej, został uwolniony i zostaje posłany, aby kontynuować dzieło odkupienia. Jesteśmy powołani, by być „współczującymi pielgrzymami". Współczucie, współcierpienie wypływają wtedy z głębi nas samych, z miejsca, gdzie znaleźliśmy miłość Boga do nas. Osoba zraniona, która została uzdrowiona, staje się „zranionym uzdrowicielem". Tym, co otrzymujemy darmo, darmo też i radośnie dzielimy się z innymi!
Robert D. Lupton w swojej książce pod tytułem „Jego jest królestwo" pisze:
Widziałem Boga, kiedy brał w swoje ręce sprawy złamane i zdeformowane w świecie, by je błogosławić i uświęcać nowym życiem i przeznaczać dla specjalnych celów. Ze zniszczonego drzewa, Bóg daje cień w lecie. Z młodego człowieka, głęboko zranionego, czyni niezwykłe świadectwo współczucia, światło nadziei dla zniechęconych w różnych miejscach. Z doradcy o skrzywionej osobowości On czyni kogoś, kto potrafi leczyć emocjonalne szkody i potrafi używać buntowniczej natury do twórczych celów. Jestem spokojny wiedząc, że poprawność moich myśli nie jest koniecznym warunkiem, by Bóg mógł z nich skorzystać. I pokornie muszę dostrzegać, że z zawiłości moich ran On potrafi skorzystać, aby zaplanować dla mnie szczególne miejsce do służby.
Módlmy się:
Panie Jezu, daj nam tę łaskę, abyśmy byli autentyczni w naszym powołaniu do pojednania. Tylko dzięki Tobie możemy pokonać nasze lęki wtedy, kiedy pojawią się złamania i pęknięcia w naszym własnym życiu i w życiu innych. Ześlij swego Ducha Świętego do naszych serc, przekształcając je Twoją miłością, abyśmy potrafili być z Tobą uzdrowicielami zniszczonego świata (Robert Morneau, „Pojednanie", str. 67).
Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych,
aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas (2 Kor 4, 7).
ABRAHAM
WYGNANIEC I BŁOGOSŁAWIONY
Carlos Vasquez
Słyszymy dzisiaj o wielu organizacjach pozarządowych lub organizacjach, które pomagają jakiejś części populacji w zaspokajaniu niektórych podstawowych potrzeb w zakresie edukacji, rolnictwa, zdrowia, infrastruktury i tak dalej. Organizacje te robią bardzo dużo, ale ta pomoc nie dociera jednak do wielu ludzi będących w potrzebie. Grupy te rodzą się prawie zawsze z pragnienia jednej osoby, chcącej pomóc innym. Wiemy też o wielu ludziach, którzy oddali swoje życie za innych i zostali później uznani za bohaterów, słyszymy także o ludziach, którzy oddali się całkowicie pracy dla dobra całej ludzkości. Jednak znamy także tych, którzy w jakiś sposób spowodowali wiele szkód i są uznawani za złych ludzi, a czasami nawet za godnych potępienia.
Na przestrzeni całej historii poznajemy postacie, które możemy w jakiś sposób zakwalifikować - wspomnijmy choćby niektórych, jak: Jan Paweł II, papież podróżnik, terrorysta Osama bin Laden, biskup Gerardi nazywany w Gwatemali „szafarzem prawdy", i mogliśmy dalej wspominać o wielu innych ludziach, którzy zapisali się w historii.
Ale jeśli cofniemy się w czasie, znajdziemy też postacie historyczne i biblijne na długo przed czasami Jezusa Chrystusa, niektórzy żyli nawet 2000 lat przed Jego przyjściem, których życiowe doświadczenia wspominamy jeszcze w naszych czasach.
Tak jest w przypadku Abrahama, postać, na której skupimy się w tych krótkich rozważaniach.
Kiedy mówimy o Abrahamie, zawsze myślimy o tym człowieku, przyjacielu Boga, który jest nazywany „ojcem wiary", o tym, który zdał się na miłość i miłosierdzie Boga Ojca. To właśnie dzięki temu go znamy, dzięki temu mam dla niego wielki podziw.
Ale zastanówmy się, analizując te wydarzenia z perspektywy psychologiczno-duchowo-humanistycznej, jak to się stało, że Abraham stał się tak wielkim człowiekiem, którego Bóg pobłogosławił potomstwem tak licznym, jak gwiazdy na niebie, że został właścicielem ziemi Kanaan. Jak do tego doszło, że stał się Abrahamem, a jego żona Sarą i przestali być Abramem i Saraj. Musimy pamiętać, że oboje mieli swoją historię, która naznaczyła ich życiową drogę. Musimy też pamiętać, że Abraham i jego żona żyli w czasie i przestrzeni, która nie zawsze była taka sama, ale że byli związani z pewnymi regułami i normami, do których musieli się dostosować, co także wpłynęło na ich osobowość. Dlatego ważne jest, aby wziąć pod uwagę historyczny kontekst ich życia, nawet jeżeli nie wspomina się o nim wiele i chociaż w większości jest nieznany. Decydującym jest, aby poznać ich historię, jak i ich relacje najpierw z Bogiem, Tym Wszechmogącym, i Jego ludem, nie pozostawiając na boku własnych uczuć, ponieważ im lepsze poznawanie siebie, tym więcej bezpieczeństwa, a także stałości w podejmowaniu wiążących decyzji, jak i przejrzystość oraz szczerość.
Co jest ważne podkreślenia, to fakt, że analizując psychologiczne i humanistyczne aspekty Abrahama nie usuwa się na bok ani nie odrzuca duchowych doświadczeń i doświadczeń wiary, jakie w swoim życiu on rozwijał, ponieważ są to aspekty różne i ważne, to one będą pomagać nam w drodze czy to uzdrowienia, czy osobistej akceptacji siebie, do zbliżenia się do historii naszego życia itd., aby w ten sposób pokazać nasze niedoskonałe człowieczeństwo i próby stawania się lepszym każdego dnia.
Historia Abrahama, to Twoja historia:
Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą (Wj 3, 5).
Każda osoba od samego dzieciństwa daje początek swojej historii życia, która cementuje się każdego dnia, w zależności od stosunków rodzinnych, emocjonalnych i społecznych. Oznacza to, że w każdym człowieku rodzi się i kształtuje osobowość, która będzie dominującą w nim i pokazywać się będzie przez charyzmę i wybierane opcje życiowe. Historia życia zawsze będzie miała swoje wzloty i upadki, a każde doświadczenie dodawać będzie coś do naszej tożsamości. W ten sposób stajemy się coraz bardziej sobą, z naszymi mocnymi stronami, ale również z naszymi słabościami. Poznajemy ludzi, którzy będą mieć istotne znaczenie dla naszego życia, zarówno pozytywne jak i negatywne, ale też będą to ludzie, którzy umierają, którzy oddalają się od nas, którzy wyrządzą nam szkody, a w ten sposób narażeni będziemy na mnóstwo doświadczeń, które od naszego dzieciństwa, przez młodość i dorosłość naznaczą nas na całe nasze życie.
Wszystkie te doświadczenia są w nas i są nasze. Nawet te najmniejsze i bez znaczenia są bezcenne, gdyż czynią z nas kogoś wyjątkowego i sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Ta święta ziemia, którą jest nasza historia, wiele razy nie jest uczęszczana przez kogokolwiek i wielokrotnie w naszym życiu nie chcemy o niej pamiętać, a tym bardziej jej odwiedzać, ponieważ to, co w niej znajdujemy prawie zawsze oznacza ból czy cierpienie. To dlatego chcemy krótko przedstawić i spojrzeć na historię życia Abrama, starając się wykryć i przeanalizować niektóre jego postawy, poznając jego „ziemię świętą", zwłaszcza to, jak to było, że mimo wszystko mógł dać sobie radę i stać się wielkim prorokiem Abrahamem.
Ojciec Abrama nazywał się Terach, a jego braćmi byli Nachor i Haran. Nikt nie wie, kto był najstarszym z trójki, ale przez kolejność, w jakiej zostali przedstawieni, możemy przyjąć, że Abram był najstarszym z nich. Jego żoną była Saraj. Żyli w Ur chaldejskim, ale musieli opuścić dom.
Terach, wziąwszy z sobą swego syna Abrama, Lota - syna Harana, czyli swego wnuka, i Saraj, swą synową, żonę Abrama, wyruszył z nimi z Ur chaldejskiego, aby się udać do kraju Kanaan. Gdy jednak przyszli do Charanu, osiedlili się tam. Terach doczekał dwustu i pięciu lat życia i zmarł w Charanie (Rdz 11, 31-32).
Po tym, odpowiadając na wezwanie Boga, Abram wyrusza ponownie z Saraj, z Lotem i z całym swoim mieniem między innymi do Betel, gdzie zbudował ołtarze dla Pana. W kraju Kanaan zapanował straszliwy głód, zmuszający Abrama do podróżowania na południe od Egiptu. Wchodząc do Egiptu, Abram bał się, że zostanie zabity z powodu urody swojej żony. Wtedy prosi Saraj, by powiedziała, że jest jego siostrą. Piękno Saraj zachwyciło faraona i wysyła ludzi, aby ją przyprowadzili do niego. Gdy dowiedział się, że ona jest żoną Abrama:
Dał (...) rozkaz dworzanom, żeby Abrama i jego żonę,
i cały jego dobytek odprowadzili [do granicy] (Rdz 12, 20).
Tak więc, ponownie wraz z Lotem wracają do Betel, a widząc, że liczba ich bydła wzrosła, Abram proponuje, aby się rozdzielili i poszli różnymi drogami. Lot decyduje się iść do końca Jordanu, podczas gdy Abram zamieszkuje w ziemi Kanaan, w dolinie Mamre pod Hebronem.
Nastała wojna między królami Sodomy i Gomory a Kedorlaomerem, królem Elamu, i jego sprzymierzeńcami. Król Elamu zwyciężył i skończyło się tym, że uprowadził również Lota, bratanka Abrama, wraz z dobytkiem - był on bowiem mieszkańcem Sodomy.
Abram, usłyszawszy, że jego krewny został uprowadzony w niewolę, dobrał sobie trzystu osiemnastu najbardziej doświadczonych spośród służby swego domu i rozpoczął pościg aż do Dan. Podzieliwszy swych ludzi na oddziały, nocą napadł wraz z nimi na nieprzyjaciół i zadał im klęskę. A potem ścigał ich aż do Choby, która leży na zachód od Damaszku. W ten sposób odzyskał całe mienie. a także sprowadził na powrót Lota wraz z jego dobytkiem, kobietami i sługami (Rdz 14, 14-16).
Abram po powrocie spotyka Melchizedeka, króla Salem, który oferuje mu chleb i wino, a także błogosławi go. Abram daje mu dziesięcinę ze wszystkiego, nie zachowując nic dla siebie.
Wtedy Bóg obiecał Abramowi potomków jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku nad morzem, a także ziemię Kanaan w posiadanie.
«Nie obawiaj się, Abramie, bo Ja jestem twoim obrońcą; nagroda twoja będzie sowita». Abram rzekł: «O Panie, mój Boże, na cóż mi ona, skoro zbliżam się do kresu mego życia, nie mając potomka...» (Rdz 15, 1-2).
Gwarantem obietnicy stała się ofiara między Bogiem i Abramem, wsparta nadprzyrodzoną wizją w nocy.
Saraj, będąc tak jak Abram w podeszłym wieku, zrezygnowała już z myśli o posiadania własnych dzieci. Dlatego przekonała Abrama, by wziął do siebie służebnicę Hagar i on tak zrobił. Hagar stała się brzemienną, ale dała się ponieść pysze i zaczęła lekceważyć niepłodną Saraj. Rozpoczęły się między dwiema kobietami typowe rodzinne potyczki. Saraj znęcała się nad Hagar tak bardzo, że ta podjęła decyzję o ucieczce na pustynię. Gdy była na pustyni, anioła przekonał ją, aby powróciła do domu, pocieszając ją i dając jej obietnicę wielkości dla syna, którego ma urodzić. Hagar wróciła więc do domu i urodziła Abramowi syna Izmaela.
Trzynaście lat później, kiedy Abram i Saraj postarzeli się już bardzo, Bóg ponownie objawia się Abramowi i obiecuje mu syna, którego zrodzi mu Saraj, i to, że jego potomstwo będzie wielkim narodem. Jako znak tego, zmienia mu imię z Abram na Abraham, a Saraj na Sara. Bóg nakazał także dokonywania obrzędu obrzezania.
Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia (Rdz 18, 1).
Bóg pojawił się przed Abrahamem tym razem w formie aniołów w ludzkiej postaci i potwierdził, że będzie miał syna, który nazywać się będzie Izaak. Stara już Sara słuchała tego z niedowierzaniem i śmiała się. Potem następuje w życiu Abrahama zapowiedź zniszczenia Sodomy i Gomory za ich liczne grzechy, ale otrzymał on od Pana obietnicę, że nie unicestwi tych miast, jeżeli znajdzie w nich dziesięciu sprawiedliwych. Jak wiemy, Bóg zniszczył Sodomę i Gomorę. Mamy także opowieść o ucieczce Lota i o śmierci jego żony, zamienionej w słup soli.
Na drugi dzień rano Abraham widzi chmurę dymu zniszczenia. Wyrusza wtedy do Gerazy i ponownie, w obawie o swoje życie, mówi królowi tej krainy o swojej żonie Sarze: Jest ona moją siostrą. Król Geraru, Abimelek, wysyła po nią, ale gdy dowiedział się we śnie, że jest żoną Abrahama, odesłał ją z powrotem, nie dotykając jej, zganił natomiast Abrahama.
Cóżeś nam uczynił? Cóż ci zawiniłem, że o mało nie doprowadziłeś mnie i moich poddanych do wielkiego grzechu? Postąpiłeś ze mną tak, jak nie powinno się postępować! (Rdz 20, 9)
Wreszcie Pan okazał Sarze łaskawość, jak to obiecał, i uczynił jej to, co zapowiedział (Rdz 21, 1).
Tak więc Sara w swej starości dała Abrahamowi syna, Izaaka, który został obrzezany ósmego dnia. Po jakimś czasie pojawiają się znowu problemy rodzinne między Sarą a Hagar, tym razem Sara zobaczyła Izmaela bawiącego się z małym Izaakiem. Sara robiła wszystko, aby wyrzucić Hagar z synem na pustynię, gdzie omal nie umierają, gdyby nie anioł Boży, który pożywiał ich i obiecał potomstwo także Izmaelowi.
Wtedy też widzimy wielką próbą wiary Abrahama w Boga. Bóg nakazał mu złożyć w ofierze swego syna Izaaka. Gdy Abraham miał już podniesioną rękę, aby zabić własnego syna, anioł z nieba powstrzymał ją. Abraham otrzymał obietnicy jeszcze bardziej godną podziwu - obietnicę wielkość jego potomstwu z powodu całkowitej i bezwarunkowej jego wiary. Sara umarła w wieku 127 lat, a Abraham, po czasie czuwania przy niej i opłakiwania jej, pochował ją w jaskini Makpela, w pobliżu Mamre. Następnie udał się do Aram-Naharaim, miasta w Mezopotamii, gdzie wybrał na żonę dla swojego syna Rebekę, córkę Nachora. Potem on sam poślubił jeszcze drugą kobietę, imieniem Ketura, starą jak on, z którą miał jeszcze sześcioro dzieci. Wreszcie, pozostawiając wszystkie swoje posiadłości Izaakowi, umarł w wieku 175 lat i został pochowany przez Izaaka i Izmaela w jaskini Makpela.
Taka była - w wielkim skrócie - droga życia proroka Abrahama. Ze względu na złożoność historycznych danych, trudno jest ustalić, co wydarzyło się w dzieciństwie czy w młodości proroka, ale udało nam się ustalić kilka elementów, które pomogą nie tylko poznać rany Abrahama, zadane jego człowieczeństwu, ale też mogą posłużyć do rozpoznawania i leczenia naszej własnej historii życia.
«Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić»; potem dodał: «Tak liczne będzie twoje potomstwo» (Rdz 15, 5).
Nie zwlekaj!
Zainwestuj w dobrą książkę lub płytę i wykorzystaj zawarte w niej treści, a pchniesz swoje życie do przodu.
Przejmij ster i kieruj swoje życie w dobrą stronę!
Internetowa księgarnia religijna Izajasz oferuje książki o duchowości, przewodniki religijne, książki poświęcone małżeństwu, rodzinie i wychowaniu dzieci. Mamy też dział z książkami o rozwoju osobistym. Wszystkie te książki łączy to, że są zgodne z duchem chrześcijańskim.
Rynek książki religijnej jest zalewany książkami o niezbyt wysokiej wartości merytorycznej, dlatego staram się, aby w ofercie księgarni religijnej Izajasz były tylko wartościowe książki. Posiadamy pełną ofertę książek Jacka Pulikowskiego, oraz wiele tytułów takich autorów jak o. Augustyn Pelanowski, ks. Piotr Pawlukiewicz, o. Adam Szustak, ks. Aleksander Woźny, i wielu innych autorów chrześcijańskich.
Polecam też duży wybór różnych wydań Pisma Świętego: z paginatorami i bez, z komentarzami i z dużą, czytelną czcionką.
Czy możesz zaufać jakości księgarni Izajasz? Możesz! Jestem o tym przekonany. Ale chcę, abyś i Ty był o tym przekonany. Przeczytaj opinie naszych czytelników »
Radosław Rudziński
właściciel